Nagie, skręcone od żalu gałęzie
narysowane ostrym ołówkiem
na tle jasnego przetarciami nieba
czernieją ciche, jakby zmartwiałe chłodem.
Morza grafitowych chmur
rozlane miękkimi konturami, błyszczą
pyłem ginącego w najcichszym już blasku
słońca -delikatnym śladem dnia.
Wśród tego jeziora stonowanych barw
jak ledwo widoczna, purpurowa strzała
pobłyskuje na dnie światłem skradzionym
ciepłym barwom słońca ślad samolotu.
Poniżej gałęziami zmarzniętymi wytykana
trącana lekkimi podmuchami
stoi brzoza złotem po kostki spowita.
Ciepłym okryciem chce jeszcze chwilę
blade, drżące ciało otulić.
Blask nieba nabiera chłodniejszej tonacji
i krajobraz zlewa się nieokreślonymi błękitami.
Tylko czarne gałęzie i złota szata
wychylają się z cichej szarości…
Naprzeciwko rozbłysło w oknie,
ciepłym blaskiem rozlało się światło
i ja swoje włączyłam
– i wszystko zgasło…