Przed nami bezkresem się łąka rozlała
plamami wszystkich barw.
Błądziliśmy w upale bijącym od jej ciała,
w zapachu letnich traw.
tam podarował mi płomienne maki
miękkie, delikatne drżały w moich dłoniach
Staliśmy pod rozległym, czystym niebem,
ponad mknącym czasem.
W ciszy życia tętniącego pełni śpiewem,
pulsujących żył kwiatów.
złożyłam mu na skroni złoty rumian
jasny, wilgotny odbijał się w jego oczach
Zieleń szumiała nad głowami księżycem,
sięgała w ciemną dal.
Nocą zamykaliśmy stokrotkom oczy
strząsając rosy miał.
nagły podmuch rozrzucił zwiędłe płatki
w dłoniach szumi niespokojnie wyblakła makówka
Zagłębiamy się w rozległe, bujne lasy,
w rytm pieśni niewyraźnych.
Ginąc za pustym echem bijącym z otchłani
wracamy do siebie szeptami.
spomiędzy jego włosów wyjmuję suche liście
ciepły oddech osiada mi na skroni